Trasa: Mrozy Wielkie ( Ełk ) - Bartosze - Rogalik - Skomack Wielki - Odoje - Orzysz - Suchy Róg - Łuknajno - Mikołajki - 80 km
36 bocianów :)
W Mrozach Wielkich nie ma sklepu spożywczego. Wróć! Jest ale tylko z konserwami i słodyczami, chleba ani bułki nie kupię. Dziwny jakiś. Co mi po konserwie, jak nie mam jej z czym zjeść? Razem z Asią zrezygnowane wracamy na kwaterę. Kasia wyleguje się jeszcze w łóżku, a my idziemy z gorącą herbatą i śniadaniem nad jezioro. Mój posiłek to ciasto i banan, którymi ratuje mnie Asia żebym nie padła z głodu, zanim kupię sobie coś konkretnego do jedzenia. Siadamy na ławeczce, na końcu drewnianego pomostu i delektujemy się miło rozpoczętym dniem. Nocleg tutaj, to był świetny pomysł. Szczerze mówiąc, aż żal nam stąd wyjeżdżać choć pogoda na plażowanie nie jest odpowiednia. Chyba tak bardzo nas urzekła lokalizacja tego miejsca, tuż nad samym brzegiem jeziora..
Łódki, kajaki oraz altana i miejsce na ognisko. Właściciele zadbali o wszystko czego wczasowiczom potrzeba..
Pakujemy się, a później idziemy zapłacić za nocleg i pożegnać się z właścicielami. Tu czeka nas miła niespodzianka. Gospodyni bierze od nas nie po 30 zł tak jak wczoraj się umawialiśmy, ale po 25 zł od osoby. Niby nic, ale taki gest zawsze miło zapisuje się w pamięci. Przed nami około 80 kilometrów do Mikołajek. Kilka dni przed wyjazdem rozbolał mnie bark, który zaczynam odczuwać coraz bardziej. Odwracanie głowy w prawo zaczyna mi sprawiać coraz większy ból, więc wstępujemy do apteki. Kupuję sobie jakieś plastry rozgrzewające, żeby się trochę podratować i choć jest ciepło, zakładam bluzę. Tuż obok jest sklep spożywczy, więc robimy sobie przerwę na szybkie śniadanie, które konsumujemy na jakimś murku pod blokiem..
Niedaleko stąd jest szlak wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Ełckiego. I tak kierujmy się na półwysep, gdzie znajduje się zamek krzyżacki więc tędy będzie bliżej. Odbijamy na chwilę do centrum w poszukiwaniu informacji turystycznej. Przy okazji przejeżdżamy też kilka pobliskich ulic, żeby choć trochę zobaczyć miasto. Kręcimy się przez chwilę pomiędzy XIX-wiecznymi kamienicami, a PRL-owską zabudową po czym wracamy na ulicę Zamkową..
Za mostem znajduje się zamek krzyżacki. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1390 roku. Został on wybudowany w celach obronnych, a jego wygląd nawiązuje do donżonu ( wieży mieszkalnej ). W 1454 roku, w czasie wojny trzynastoletniej zamek został spalony. Odbudowano go dopiero w 1497 roku. Od końca XIX wieku, aż do 1970 roku obiekt pełnił funkcję więzienia. Nie jest udostępniony do zwiedzania..
Zaraz za rondem mijamy "Karczmę Spichlerz". Kawałek dalej kończy się asfaltowa droga i zaczyna szuter. Tym odcinkiem musimy dostać się do drogi krajowej nr 16..
Co prawda do przejechania mamy około 500 metrów, ale przyjemnie nie jest. Brak pobocza i pędzące samochody, zmuszają nas do szybszego pedałowania. Wjeżdżając w boczną drogę prowadzącą do wsi Bartosze, możemy już zwolnić tempo. Przy skrzyżowaniu dróg w Judzikach robimy sobie małą przerwę na przystanku. To co najbardziej lubię w moich wycieczkach rowerowych, to brak pośpiechu. Nigdy nie narzucam sobie określonego dystansu, który muszę przejechać w ciągu dnia. Wyznaję zasadę, że tam gdzie mam ochotę, tam się zatrzymuję. To samo dotyczy noclegu. Czy to będzie po 50 czy po 100 km, to nie ma znaczenia. Wolę w trakcie wycieczki skupiać się na tym co mnie otacza, podziwiać okolicę niż pędzić ślepo na czas..
Krajobraz wokół zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Po sam horyzont tylko drzewa i łąki, żadnych zabudowań i ten pięknie, delikatnie pofałdowany teren tak charakterystyczny dla tych rejonów..
Piękny mimo że czasem uciążliwy, kiedy zmęczone musimy pchać rowery pod górę..
Za mostem spotkamy tubylców w traktorze. Ponoć skrót który sobie wybrałyśmy, ciężko przejechać nawet rowerem. Panowie odradzają nam jazdę tą drogą. Polecają cofnąć się do drogi krajowej i nią dostać się do Orzysza. Mamy znów jechać w towarzystwie smrodu spalin? My nie damy rady przez jakieś pola? Nieee... na pewno przesadzają. Żegnamy się i kontynuujemy jazdę pomimo ostrzeżeń..
Tuż przed skrętem w skrót podbiega do nas grupa wiejskich psów, które wybiegają z nieogrodzonego gospodarstwa. Sytuacja wygląda nieciekawie. Psy choć nie duże, próbują łapać nas za nogi ujadając przy tym na całą okolicę. Wyjmuję z koszyka gaz pieprzowy w żelu i trzymam go w gotowości. W tym samym momencie przypominam sobie rady znajomego rowerzysty. Mimo, że mam niezłego pietra zatrzymuję się i stanowczym głosem krzyczę " do domu! " wskazując na miejsce z którego przybiegły. Nie wiem kto jest bardziej zaskoczony? Ja, tym że grupa ujadaczy zatrzymała się patrząc na mnie zdezorientowana, czy te psy tym że zwyczajowo nie uciekam ile sił w nogach? W każdym razie podziałało. Kundle dają nam spokój i możemy jechać dalej, choć przyznam że nie odważyłabym się tego zrobić przy spotkaniu z większymi psami. Nasz skrót nie wygląda tak źle. Co prawda droga jest dosyć dziurawa, ale co najważniejsze sucha..
Kilkaset metrów dalej entuzjazm zaczyna nas powoli opuszczać. Chyba nieźle się wpakowałyśmy. Droga w pewnym momencie zaczęła się zwężać, aż prawie całkowicie zniknęła. Przed nami została wąska, zarośnięta po pas ścieżka którą musiałyśmy się przedzierać z nadzieją, że za chwilę uda nam się wyjść na jakąś polną drogę. Owszem po chwili się udaje, ale droga ta nie dość że jest dziurawa to okazuje się jeszcze błotnista i rozjeżdżona przez traktor. Wokół żadnej innej ścieżki. Wszędzie tylko pola kukurydzy. Asia nie daje za wygraną i mimo tego, że naprawdę ciężko się po tym jedzie, pruje do przodu zostawiając nas w tyle. My zsiadamy z rowerów i rozpoczynamy żmudne ich pchanie, zagryzane kwaśnymi jabłkami które Kasia nazbierała po drodze. Jesteśmy przy tym zgrzane niemiłosiernie, ale po zerknięciu na nawigację w telefonie naprawdę nie opłaca się wracać..
Końcówka jest najgorsza, ale zabawa przednia :)
W końcu dojeżdżamy do wsi Odoje, a następnie do drogi krajowej nr 63 gdzie już ścieżką rowerową dojeżdżamy do Orzysza..
Chyba ten odcinek przez pola kukurydzy wyssał z nas całą energię, bo zrobiłyśmy się strasznie głodne. Zatrzymujemy się w pierwszym napotkanym barze na obiad. Świetnie się składa, bo jest on akurat na wprost drogi którą będziemy jechać dalej w stronę Mikołajek. Zazwyczaj jestem sceptycznie nastawiona do gastronomii tego rodzaju, szczególnie w małych miejscowościach ale ta tutaj zachęca nas ładnym ogródkiem i obecnością kilku osób przy stolikach. W trakcie oczekiwania na zamówienie przeglądamy mapę. Chcemy jak najszybciej zjechać z krajówki w jakąś bezpieczniejszą drogę. Niestety przez 8 kilometrów, będziemy musiały podróżować w towarzystwie samochodów. Trudno. Jedzenie okazuje się smaczne, więc najedzone spokojnie możemy ruszać w dalszą trasę. Zjeżdżamy we wsi Wężewo w jakąś mało uczęszczaną drogę i kierujemy się w stronę Jeziora Śniardwy. Słabej jakości asfalt w pewnym momencie przechodzi w drobne kamienie, a na końcu w szuter. Dojeżdżamy do rozwidlenia drogi. Mapa mówi co innego, nawigacja co innego, więc losowo wybieramy którędy jechać..
Kierunek chyba jest właściwy, bo widoki tak malownicze że co kilka minut zatrzymujemy się na zdjęcia. Piękna ta nasza Polska..
..a podróżowanie rowerem w takich miejscach to prawdziwa przyjemność. Do tego w końcu wychodzi upragnione przez nas słońce :)
Przyroda zawsze mnie zachwyca, więc jazda aleją wśród moich ulubionych brzóz wywołuje duży uśmiech na mojej twarzy :)
Wjeżdżamy na wzniesienie. Według mapy ma ono jakieś 137 m n.p.m. Wystarczająco wysoko, żeby móc podziwiać stąd okolicę. Na horyzoncie widać nawet wody Jeziora Śniardwy. Kasia oczywiście zauważa swoje ulubione jabłonki więc zatrzymujemy się, żeby zerwać trochę jabłek na dalszą trasę. Owoce okazują się bardzo słodkie i smaczne, więc każda z nas robi sobie mały zapas w sakwie :)
Przejeżdżamy przez miejscowość Suchy Róg oraz Dziubiele. W tej drugiej wjeżdżamy w najbardziej fatalną drogę jaką miałyśmy okazję dotychczas jechać. Takich kocich łbów z polnych kamieni w dawno nie widziałam. Do tego tak starannie ułożonych od jednej strony do drugiej, że o jakimkolwiek małym poboczu mogłyśmy pomarzyć. Zawrotna prędkość jaką udaje nam się na tym czymś rozwinąć wynosi 8 km/h. Do tego tak nas telepie, że jestem wręcz pewna - mój rower tego nie przeżyje. Po wjechaniu do lasu jest trochę lepiej. Leśna droga jest dla nas łaskawsza mimo dziur i kałuż. O dziwo rower się nie rozleciał..
Dojeżdżamy do pensjonatu " Folwark Łuknajno ", znów drogą wyłożoną tymi okropnymi kamieniami. Miejsce jest ładnie położone, bo pomiędzy Jeziorem Śniardwy, a Jeziorem Łuknajno. Zastanawiamy się nawet nad rozbiciem tutaj namiotu, bo przy pensjonacie jest pole namiotowe. Zaplecze sanitarne jakieś mają, niestety nie ma w pobliżu żadnego sklepu spożywczego. Po za tym za cenę noclegu pod namiotem wraz z możliwością skorzystania z prysznica, miałybyśmy nocleg w pokoju z łazienką gdzieś indziej..
W pensjonacie za 3 zł od osoby kupujemy bilety wstępu na wieżę widokową Jeziora Śniardwy. Zanim jednak tam wejdziemy, w pierwszej kolejności podjeżdżamy do wieży widokowej na Jezioro Łuknajno. Zostawiamy rowery i wchodzimy na górę. Widok nie wprawia mnie w zachwyt. Jezioro jest rezerwatem ornitologicznym i ostoją łabędzia niemego, a także kilkudziesięciu innych gatunków ptactwa. Niestety nie widać ani łabędzi, ani nie ma stąd jakiś szczególnych widoków..
Inaczej ma się panorama Jeziora Śniardwy. Największego tego typu akwenu w Polsce. Od pensjonatu prowadzi do niego ścieżka przez szuwary..
Nad samym brzegiem znajduje się drewniana wieża widokowa, miejsce na ognisko i przystań dla żaglówek. Majestat tego miejsca w momencie mnie zaczarował. Mogłabym godzinami wpatrywać się w spokojną taflę jeziora i słuchać delikatnego szumu sitowia. Najchętniej zostałabym tutaj do jutra, żeby dziś wieczorem móc usiąść przy ognisku, grzać się i patrzeć na migoczące języki ognia. Niestety nie miałyśmy ze sobą niczego na kolację ani na śniadanie, a restauracja była już zamknięta..
Do zachodu pozostało kilkadziesiąt minut, a przed nami około 5 kilometrów do Mikołajek. Wjeżdżając do miasta, dzwonimy na noclegi z ogłoszeń wiszących na ogrodzeniach domów. Niestety nigdzie nie ma wolnych pokoi. Po kilku telefonach odpuszczamy i jedziemy na zakupy. Po zachodzie słońca coraz bardziej zaczynamy odczuwać zimno i zmęczenie. Z drugiej strony Jeziora Mikołajskiego jest ośrodek wypoczynkowy "Wagabunda", więc postanawiamy sprawdzić czy mają tam jakieś wolne domki. Miejsce to znajduje się na niewielkim wzniesieniu nad miastem z którego jest ładny widok na port..
Niestety wszystko jest zajęte, więc decydujemy się na pierwszy podczas tej wyprawy nocleg pod namiotem. Namiot jest dwuosobowy, ale przecież zmieścimy się w nim we trzy. Okazuje się to trochę pobożnym życzeniem. Owszem damy radę spać w środku wszystkie razem, ale po wrzuceniu sakw robi się nieznośnie ciasno. Nie chcemy zostawiać rzeczy na zewnątrz, więc wszystkie bagaże układamy w nogach. Dziewczyny idą na kolację do świetlicy, a ja biegnę pod prysznic żeby się rozgrzać. Letnia woda pod którą zaczynam "szczekać" zębami, ostatecznie gasi moje marzenie o gorącej kąpieli. Wracam szybko do namiotu, zakładam na siebie chyba wszystko co mam i wsuwam się do śpiwora. Kocyk z polaru, który ze sobą zabrałam teraz był na wagę złota. Asia z Kasią wracają z kolacji i zaczynamy układać się do snu. Już po chwili wiemy, że na spanie na plecach, a także na boku z podciągniętymi nogami nie ma szans. To będzie ciężka noc..
dzień 10 ..
dzień 11 ..
dzień 12 ..
dzień 13 ..
"Piękna ta nasza Polska..." - to ja nic więcej nie będę dodawał ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Lat temu wiele podczas pieszych wędrówek też miałem "przyjemność" spać w "przeładowanym" namiocie. Nic przyjemnego więc doskonale Was rozumiem ;) Pozdrawiam serdecznie :)
Pod namiotem spałam dobre kilka jak nie kilkanaście lat temu. Podczas tego urlopu chciałam sobie przypomnieć jak to jest. No niestety, z wiekiem potrzeba komfortu znacznie u mnie wzrosła ;)
UsuńDzielne jestescie! Dziury nie dziury, bloto nie bloto a Wy i tak zadowolone i do przodu. Super sie czyta Twoja relacje. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBez tych wszystkich drobnych przeciwności na trasie, wyjazd byłby pewnie odrobinę monotonny. O ile nie trzeba pchać rowerów przez kilka kilometrów, to jest to forma dodatkowej rozrywki na wycieczce. Teraz mamy co wspominać :) Dziękuję i pozdrawiam..
Usuń